Relacje z pisania.
Aktualności i miniblog
=> Opis książki
=> Prolog
=> Rozdział 1.
=> Rozdział 2.
=> Rozdział 3.
=> Rozdział 4.
=> Rozdział 5.
=> Rozdział 6.
Kontakt
 

Rozdział 3.

Powolnym krokiem, dążyłam do obranego celu, z oddali widziałam już wieżę ratusza a na niej zegar, zaczęłam iść szybciej - teraz jedyną rzeczą jaką pragnęłam było dotarcie pod tą wieżę... Chciałam usiąść na ławce, w ręce trzymając late lub capucino i obserwować przechodni, w swojej torebce miałam schowany szkicownik i ołówek. Dochodząc do centrum zastanawiałam się co narysować, zastanawiałam się czy wogóle jeszcze umię rysować. Usiadłam przy fontannie na ławeczce, która była na wprost ratusza, obserwowałam ludzi. Wyciągnęlam szkicownik i zaczęłam rysować, znów poczułam że żyję, że moje zycie jest coś warte, pragnęłam by było tak częściej - miałam nadzieję że będę mogła tak częściej siedzieć i rysować. Życie innych ludzi ich codzienny bieg do jakiejś mety, wyznaczonego celu - było to dla mnie jak raj, było to coś dla czego warto było żyć. Siedziałam na ławeczce pół godziny, po czym schowałam szkicownik i wyciagnęlam mapkę, wyznaczyłam sobie kolejny cel - centrum handlowe a zaraz po nim miałam iść zobaczyć szkołę i kościół. Idealny plan, idealnego dnia.


Centrum handlowe okazało się większe niż przypuszczałam, jedna ze ścian była cała przeszklona, widać było całe centrum. Aby go zwiedzić potrzebny by był cały dzień lub więcej, ja miałam godzinę. Postanowiłam sprawdzić kilka sklepów, zjeść coś i napić się.
Po przejściu przez kilka sklepów doszłam do restauracji.
Zamówiłam sałatkę i coca-cole light, nie czekałam długo już po 2 miutkach przy moim stoliku stała kelnerka która ściągła ze swojej tacy moje zamówienie. Podziękowałam jej, gdy pytała czy coś jeszcze podać, oderwawszy od niej wzrok zobaczyłam że zegar wskazuje za 15 pierwszą, miałam jeszcze 20 minut by zjeść i dotrzeć do szkoły, postanowiłam sobie odpóścić kościół. Po 10 minutach stałam już przy kasie i płaciłam za mój obiad. Chciałam już ruszyć do drzwi gdy przy wejściu na schody wpadłam na jakiegoś chłopaka, na moje nieszczęście z plecaka wypadły mi kartki które były luzem włożone do szkicownica. Chciałam je jednak jak najszybciej pozbierać, tak by nikt nie zobaczył moich bazgrołów. Niestety chłopak był szybszy ode mnie i gdy ja miałam w ręce 3 rysunki, on trzymał całą resztę...
-Twoje?-powiedział wskazując na plik kartek które przed chwilą zebrał.
-Tak - szybko odpowiedziałam.
-Ładnie rysujesz - powiedział i zaczął przeglądać moje rysunki - Mogę?- zapytał po chwili. Ugodowo kiwnełam głową.
-Śliczne... Mogę sobi wziąść?
-Nie, raczej nie daję
-No proszę nie bądź taka, daj jeden - powiedział i zrobił oczy szczeniaka. Nie potrafiłam mu odmówić nie dość że był śliczny to jeszcze te oczka ni i się śpieszyłam.
Wyrwałam mu plik swoich rysunków z ręki, przeglądnęłam je szybko i dałam mu jeden z nich.
-Masz powiedziałam, po czym włożyłam resztę do torby i ruszyłam do drzwi.
Dlaczego to zrobiłam? Co mnie do tego skłoniło?- to pytanie krążyło w mojej podświadomości gdy szłam w stronę szkoły... Zastanawiałam się po co mi to było, ja go nawet nie znałam a dałam mu swoje rysunki to nie było podobne do mnie.Ale cóż zawsze miałam słabość do ładnych chłopaków, a już zwłaszcza niebieskookich.
Cały czas widziałam go przed swoimi oczyma, nie mogłam przestać o nim myśleć, było to dziwne gdyż pierwszy raz nie mogłam wyprzeć nieznajomego ze swojej głowy. Starałam się skupić na mijanych rzeczach, i tak musiałam się wrócić gdyż uświadomiłam sobie że to liceum po jakiejś minucie od przeczytania tabliczki innformacyjnej na bramie. Szybko poprawić swój błąd, otwieram bramkę gdy ktoś chwycił mnie za ramię.
-Obcym wstęp wzbroniony, to prywatne liceum a nie ośrodek dla przybłęd - powiedziała jakaś kobieta, o bardzo piskliwym głosie.
-Mamo póść tą dziewczynę - krzyknęła, która właśnie wychodziła ze szkoły.
-Córeczko, tu nie każdy ma wstęp, nie po to płacę grube pieniądze żebyś chodziła z jakimś ofiarami losu do szkoły.
-Pani Kros, proszę póścić naszą nową uczennicę...
-To dziwactwo ma się tu uczyć?
-Mamo! Dosyć tego, idziemy do domu.
Przepraszam Cię za zachowanie mojej matki, jest czasem wredna, wybacz.
-Mówiła tak jak by to była jej wina, jak by to ona mnie obraziła i trzymała mnie za ramię. Nagle ból w ramieniu ustał, dopiero po chwili się zoriętowałam że nikt mnie już nie trzyma... I chodź ciałem byłam wśród tych ludzi, to zupełnie nie rozumiałam co mówią, ich słowa zlewały się w jakiś bełkot. Nawet nie wiem kiedy nieznajoma dziewczyna i jej matka odeszły.
-Panno Gabrielo - głos dyrektorki wybudził mnie z tego dziwnego transu.
-Tak, słucham- odpowiedziałam z grzeczności.
-Przepraszam panienkę za panią Kros, jest ona zazwyczaj miła, ale czasem się dziwnie zachowuje - mówiła do mnie, choć ja i tak jej za bardzo nie słuchałam, wiedziałam że to nie jest dobre zachowanie, ale nie umiałam się skupić.
-Oczywiście rozumięn nic się nie stało...
-Sądzę że chciała panienka obejrzeć szkołę. Więc zapraszam, oprowadzę pannę.
-Ależ nie trzeba - odpowiedziałam z grzeczności choź o wiele łatwiej by mi było gdyby jednak ktoś mnie oprowadził.
-Ja nalegam, chciała bym by panienka nie miała żadnych problemow.
-Mogła bym o coś zapytać - powiedziałam po czym spojrzałam na dyrektorkę, skinęła mi głową więc, zadałam nurtujące mnie pytanie.
-Co ta dziewczyna robiła w sobotę w szkole?
-Jest w komitecie organizującym szkolny bal, więc musiała wziąść pieniądze by kupić dekorację - wytłumaczyła dyrektorka.
-Och przepraszam...
-Nic się nie stało, rozumię twoje zdziwienie. Po chwili byłyśmy już w szkole, szłyśmy po korytarzu, mijałyśmy sale, były one od numeru 7 a ostatnia sala lekcyjna na tym korytarzu miała numer 28, numer 29 to drzwi do dyrekcji a 30 to sala gimnastyczna tuż za nią znajdowały się schody na pierwsze piętro. Na piętrze było zdecydowanie mniej sal, piewsza z nich miała numer 42 a ostatnia 47, no i dodatkowo było audytorium z numerem 18. Dyrektorka pokazała mi jeszcze boisko i scenę oraz szkolny sad i stołówkę, która znajdowała się w odrębnym budynku.

 Gdy wyszłam ze szkoły była prawie 3 po południu. Postanowiłam iść jeszcze do parku, więc obrałam trasę i ruszyłam w stronę parku, dotarłam tam po niecałym kwadransie. Park był pełen ludzi, jedni rozmawiali przy stolikach inni grali na boiskach a jeszcze inni siedzieli nad stawem, ruszyłam w stronę ławek, siedzieli przy nich głównie licealiści możliwe że z mojej przyszłej klasy.
Usiadłam jednej pustej ławce, wyciągnęłam z torby butelkę wody i szkicownik, nachyliłamsię nad stolem i zaczełam szkicować otaczającą mnie rzeczywistość.
Nie wiem kiedy Ci wszyscy ludzie znikneli, alę gdy skończyłam szkicować kolejny szkic było po siódmej wieczorem, zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam w kierunku domu, miałam tylko nadzieję że w ciemności się nie zgubię.

Droga do domu wydawała mi się dłuższa, chodź latarnie rzucałyświatło to droga i tak była ciemna - co nie ma się dziwić w końcu była ona między drzewami, a nadodatekbyła już prawie jesień. Cały dzień spędziłam z dala od problemów, po raz pierwszy od śmierci rodziców się uśmiechałam potrafiłam przeżyć dzień bez łez, bez smutku, bez wspomnień.
Dotarłam do domu po niecałej godzinie marszu, świeciły się światła w niekturych z okien, czułam się dziwnie nazywając dom babci moim domem, ale tym się stał. Weszłam do domu w miarę cicho, moja babcia siedziała w kuchni, i kosztowała wszystko co Luki (kucharz) jej podał nie znałam go jeszcze, ale wiedziałam jedno gotował nieziemsko. Poszłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i zasnęłam...
Dzisiaj stronę odwiedziło już 3 odwiedzający (6 wejścia) tutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja